Być może podział na "hooligans" i "ultras" to w naszym środowisku kibicowskim wciąż jeszcze zbytnie uproszczenie, coraz częściej jednak sami "szalikowcy" taką klasyfikację stosują. Oczywiście obydwie te grupy wciąż jeszcze się przenikają, na szczęście jednak - przynajmniej na trybunach - górę zaczyna brać ideologia "ultrasów". Zakochanych - jak najbardziej - w swoim klubie, ale stawiających na pierwszym miejscu emocje jak najbardziej pozytywne i rywalizację na polu zupełnie innym, niż chamskie mordobicie. - Kibice w Polsce po prostu dorastają do pewnych standardów. Podróżując po Europie, podpatrują tamtejsze wzorce - zauważa rzecznik prasowy Legii, Piotr Strejlau. Nieprzypadkowo właśnie przedstawiciela klubu z Łazienkowskiej zapytaliśmy o sposób "cywilizowania" sympatyków "kopanej". - Legia jest doskonałym przykładem pozytywnych zmian, jakie można dokonać w środowisku kibiców dzięki systematycznej pracy klubu - uważa Wiesław Wieczorek, przewodniczący PZPN-owskiego Wydziału ds. Bezpieczeństwa na Stadionach.
- Inicjatywa była obustronna - opowiada Piotr Strejlau. - Najpierw współpracowaliśmy z nieformalnymi grupkami kibiców, udzielając im pomocy - również finansowej - przy aranżacji oprawy spotkań. Potem sami doszli do wniosku, że łatwiej będzie im działać w formie zarejestrowanego stowarzyszenia. I to też była jedna z dróg do wyeliminowania z tego środowiska zachowań i osób niepożądanych. Wszak muszą być wiarygodnym partnerem w rozmowach z potencjalnymi sponsorami. A klub w takich mediacjach bardzo często pełni rolę pośrednika.
Legijni fani byli prekursorami w dziedzinie nadawania osobowości prawnej kibicowskim organizacjom. Korzyści z takiego obrotu sprawy - np. własne konto bankowe - spowodowały, że i w innych ośrodkach (Poznań, Zabrze, Chorzów) zdecydowano się na podobną drogę rozwoju. Kilkanaście innych wniosków w całym kraju leży w sądach rejestrowych. - W wielu klubach to kibice właśnie stanowią najbardziej konstruktywną grupę - dodaje Wiesław Wieczorek. - Tak jest np. na Widzewie. Podczas grudniowego posiedzenia wyjazdowego mojego wydziału w Łodzi przedstawiciele tego klubu nie wydawali się zainteresowani jakąkolwiek formą współpracy z fanami.
Dowodów kibicowskiej aktywności - pozytywnie pojmowanej - dostarczają nam już od kilkunastu miesięcy spotkania ligowe. Baloniki, chorągiewki, całosektorowe kompozycje z tekturowych kartonów. - Po jednym z pucharowych spotkań Legii nasza publiczność przy Łazienkowskiej pokazywana była nawet w Eurosporcie. To dodatkowa satysfakcja dla tych ludzi - podkreśla Piotr Strejlau. Największe wrażenie pozostawiają jednak efekty pirotechniczne: race, flary, kurtyny świetlne. - Zgodnie z przepisami "Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych" wnoszenie środków pirotechnicznych na stadion jest zabronione - przypomina Michał Kocięba, rzecznik prasowy PZPN. - Związek jednak nie wyciąga sankcji dyscyplinarnych w tych przypadkach, w których użycie takowych środków nie spowodowało przerwania widowiska i nie stanowiło zagrożenia dla jego uczestników.
Stadiony w naszym kraju - wbrew pesymistycznym prognozom sprzed lat kilku - mogą więc być miejscem przyjaznym dla kibiców. Ta świadomość powoli dociera do tzw. "przeciętnego" sympatyka futbolu. Kilkudziesięciu tysięcy widzów na obiektach piłkarskich pewnie jeszcze długo się nie doczekamy, ale coraz częstszy widok ojca z synem albo też płci pięknej na trybunach każe wierzyć, że powrót do normalności jest bliski...
Nadgorliwość gorsza od...
Można dyskutować, czy stadiony piłkarskie w Polsce są w tej chwili bezpieczniejsze niż przed kilkoma, czy kilkunastoma laty. Nie podlega natomiast żadnej dyskusji, że obecnie mecze piłkarskie są inne niż w minionych dekadach. I nie chodzi bynajmniej o poziom spotkań, lecz przede wszystkim o ich oprawę. Kibice już przywykli do widoku "sztucznych ogni", a i stróże porządku pogodzili się z takimi zwyczajami. Kibice, którzy występują w rolach głównych podczas odpalania fajerwerków, z reguły ściśle współpracują z działaczami klubowymi, a nawet działają pod ich kontrolą. Niestety, czasami nadgorliwość stróżów prawa i porządku niweczy starania obu stron, by stadiony piłkarskie były obiektami przyjaznymi ludziom. Do takich incydentów doszło jesienią w Wodzisławiu Śląskim, chociaż na stadionie użytkowanym przez miejscową Odrę (obiekt jest własnością miasta i administruje nim MOSiR) w minionych latach nie doszło do żadnej burdy czy wybryków chuligańskich.
W ubiegłą sobotę fajerwerki pojawiły się na stadionie przy ulicy Bogumińskiej i nikomu nie stała się krzywda. Mimo porażki swoich ulubieńców z Groclinem, wodzisławscy kibice do końca ich dopingowali i dodawali otuchy. Podobnie jest na większości stadionów, a kilkanaście tysięcy ludzi obecnych na trybunach podczas meczów Lecha Poznań, Legii Warszawa czy Pogoni Szczecin stanowi niepodważalny dowód na to, że kibice są spragnieni oglądania futbolu na żywo. Stwórzmy im ku temu warunki i nie szukajmy dziury w całym.
Incognito
Kilka dni przed inauguracją ligowych zmagań, rozmawialiśmy (niezobowiązująco) z przywódcą kibiców jednego z klubów ligowych. Utwierdził nas w przekonaniu, że stadiony przestają być areną walk zwaśnionych stron.
- Wszystko idzie w takim kierunku, aby stadiony były bezpieczne - usłyszeliśmy. - To może zabrzmi dziwnie, ale wśród najbardziej zapalonych "ultras" jest coraz więcej ludzi, którym zależy na dobrej oprawie widowiska i kibicowaniu w najlepszym znaczeniu. Oczywiście wszędzie są "grupy szybkiego reagowania", do których należą osoby, które bez walki żyć nie mogą. Tak było, jest i będzie. Rzecz jednak w tym, że już od dłuższego czasu terenem starć są rejony oddalone od trybun. "Ustawki" odbywają się na terenach odizolowanych od otoczenia i nikt postronny przypadkowo po głowie z pewnością nie dostanie. Wszystko najczęściej odbywa się honorowo. Niestety, jeszcze nie zawsze, bo wszędzie trafiają się różni ludzie. Szaleni też są. Generalnie jednak reguły są respektowane przez uczestniczące w "ustawkach" grupy. Stadiony zostają dla tchórzy i małolatów, ale ich "rozróby" to czysty śmiech.
Od czasu do czasu jeszcze może się zdarzyć "zadyma" na stadionie, bo w grupie kilkuset, czy kilku tysięcy ludzi, przychodzą na mecz tacy, którzy chcą pokrzyczeć, pokibicować, ale zdarzy się i taki, który ma inny cel. Nad wszystkimi nigdy nie zapanujemy, a już na pewno nikomu nie zabronimy, by przychodził na mecze. To już jednak problem incydentalny w tej chwili i w zasadzie już niedługo - moim zdaniem - w ogóle zniknie.
Na margines
Niesławne wydarzenia podczas sobotnich derbów II-ligowych Piast Gliwice - Ruch Chorzów znów zwróciły uwagę na problem stadionowych chuliganów. Piszemy "znów", bo po eskalacji tego typu zjawisk w poprzedniej dekadzie, początek XXI wieku nie przyniósł tak dramatycznych wydarzeń, jak wcześniejsze lata. Mówimy tu oczywiście o wydarzeniach rozgrywających się na stadionach. Zaryzykować można nawet tezę, że środowisko "hooligans" - wcześniej "motor napędowy" wszelkich awantur na trybunach - przeniosło swe międzyklubowe waśnie poza obiekty sportowe. Zamieszczony obok "Kodeks hooligans" jasno pokazuje, że radykalni sympatycy klubów sportowych wybrali - być może pod wpływem wzorców zachodnich - tzw. "ustawki". Z reguły miewają one nieco inny przebieg, niż zjawiska pokazane w dokumencie "Klatka" - ograniczony zwłaszcza pod względem liczebności uczestników takowej bójki. Coraz rzadziej zresztą - i to jest akurat wielkie zwycięstwo prawdziwego futbolu - takowe "ustawki" kojarzone bywają z sympatykami "kopanej". Oni sami na "hooligańskich" stronach internetowych określają walczące strony jako "bandy". Na szczęście także "hooligans" stają się zjawiskiem może nie tyle marginalnym - bo trudno bagatelizować zjawisko, które w swych konsekwencjach rodzi np. tzw. żołnierzy dla struktur mafijnych w Polsce - ale "niszowym". "Hooligans" to już nie szara masa, silna w tłumie i dość bezmyślnie sterowana przez przypadkową osobę. To coraz częściej wyspecjalizowana "bojówka". Sami członkowie tego specyficznego środowiska zdają się pojmować, że wzniecanie zamieszek w wielkim tłumie i bijatyka w towarzystwie ojców z dziećmi czy uczniów lub studentów to żadne "kozactwo". "Jakie powinny zasady obowiązywać, by ktoś idący na mecz nie musiał później siadać na wózku inwalidzkim, czy "isć" do grobu? Czy noszenie barw klubowych musi się wiązać z kalectwem, pobiciem, strachem? Czy chcemy osiągnąć poziom Argentyny lub innych krajów Ameryki Południowej, gdzie w czasie zadym używa się pistoletów?" - tego typu pytania (autentyczne, z kibicowskiego forum internetowego) zrodziły wspomniany "Kodeks hooligans". Jego autorzy nie mają złudzeń - wiele zasad w nich zamieszczonych długo jeszcze nie będzie przestrzeganych, przynajmniej przez niektóre grupy. Ważne jednak, że środowisko chuligańskie - dotychczasowe przekleństwo stadionów - uzmysłowiło sobie jedną prawdę: "zadymy" w tłumie, na obiekcie sportowym, to żaden powód do dumy; raczej wynik własnego strachu przed stawieniem czoła równym sobie...
<<Jak niektórzy pewnie zdołali zauwazyć przez cały esej przeplataja sie foty polskich stadionów,więc tak dla porównania kilka fotek nie najbardziej zamożnych piłkarsko krajów.Wnioski wyciągamy sami>>
FC Malmoe(Szwecja-I liga)
RCSC Charleroi (Belgia)
FC Basel (Szwajcaria !!!)