- To cud, że przeżyłeś - twierdzą ci, którzy widzieli twój koszmarny wypadek na rzeszowskim torze podczas czwartkowego treningu. Co pamiętasz z tego tragicznego zdarzenia?

- Pamiętam wszystko, bo nie straciłem przytomności nawet na chwilę. Gdy wyrzuciło mnie z motocykla i przeleciałem nad bandą, uderzyłem w ogrodzenie z metalowych prętów i spadłem na ziemię. Podniosłem się nawet na chwilę, myślałem, że nic mi nie jest. Przytkało mnie trochę i trudno było oddychać. Położyłem się więc na trawie i czekałem na pomoc. Potem zaczął mi cierpnąć obojczyk i poczułem w nim mrowienie. Wiedziałem już, że coś jest nie tak.

- Jak przeżył twoje nieszczęście ojciec, który był akuratnie wtedy na stadionie?

- Tato bywa prawie na każdym moim treningu, więc i na tym feralnym nie mogło go zabraknąć. Mogę sobie tylko wyobrazić, co przeżywał, gdy ja leżałem za bandą. Przebywał wtedy w parkingu i natychmiast chciał do mnie biegnąć, ale inni na to mu nie pozwolili, bo bali się, że ze mnie nie ma już co zbierać.

- Gdy okazało się, że nie jest tak źle powiedział, że to już chyba koniec z twoim żużlem, bo to już twój trzeci poważny wypadek na torze.

- Miał prawo tak powiedzieć. Także i tu w szpitalu rozmawialiśmy o tym. Powiedział, że ma już dość moich szpitalnych pobytów i abym się poważnie zastanowił czy warto nadal narażać swoje zdrowie i życie, gdy los daje mi tak poważne ostrzeżenia.

- Sądzę, że twoja mama jeszcze mocniej przeżywa twoje starty.

- Mama od samego początku była przeciwna uprawianiu przeze mnie sportu żużlowego. Ale jakoś ją uprosiłem i pozwoliła mi zapiasać się do szkółki. Przeżywa mocno każdy mój udział w zawodach. Nie słucha jednak żadnych relacji radiowych. Czeka tylko na mój telefon, że nic mi się nie stało. W takich chwilach jak te po wypadkach napewno jej serce cierpi, ale jestem już teraz dorosły. Rozumiem mamy rozterki, sam jednak decyduję o sobie.

- Co więc zdecydowałeś?

- Jazda na żużlu jest dla mnie jak narkotyk i nie jest łatwo z niej zrezygnować. Gdy tylko przyjdę do zdrowia postaram się wrócić na tor. Mam nadzieję, że jeszcze przydam się drużynie.

- Wróćmy do chwil poprzedzających twój wypadek. Jak doszło do wywrotki?

- Pod taśmą startową stanęliśmy w trójkę - ja, Karol Baran i Paweł Miesiąc. Z Pawłem wystartowaliśmy niemal jednocześnie. Mogłem próbować go "nakryć" już w pierszym łuku, ale nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że nie ma jeszcze zbyt dużo doświadczenia. Ja go zresztą nie mam też w nadmiarze. Jechałem tuż za nim i przygotowywałem się do wyprzedzenia. Gdy kończyliśmy pierwsze okrążenie i wychodziliśmy z ostatniego wirażu, on obejrzał się przez lewe ramię, postawiło mu motocykl w poprzek, a ja nie mogłem go już ominąć. Oderzyłem w jego motor, podniosło mi przednie koło i jechałem "na świecy" w kierunku bandy.

- Nie dałeś już rady zapanować nad motorem?

- Niestety nie. Pomyślałem tylko przez moment o puszczeniu motocykla, ale się nie udało. Wszystko trwało za szybko.

- Musiałeś tak ostro jechać? Przecież nic już nie musiałeś nikomu udowadniać, bo miejsce w drużynie na ligowy mecz ze Startem Gniezno miałeś pewne. Twoje nazwisko wydrukowano już w programie zawodów pod nr. 10.

- Każdy ma swoją ambicję i bez niej nie ma co w tym sporcie szukać. Moja została trochę podrażniona, gdy wyprzedzał mnie zawodnik, który stawia w tym sporcie pierwsze kroki. A poza tym ja wcale nie wiedziałem, że miejsce w składzie mam już zaklepane. Nie powiedział mi o tym ani trener Kępowicz ani też kierownik drużyny Probola. Mam o to do nich trochę pretensji. Mogli powiedzieć przecież - jedziesz w niedzielę ligę, nie szarżuj, tylko spróbój sobie dopasować motocykl. Wtedy jedzie się zupełnie inaczej.

- Jak sądzisz, dlaczego trzymali cię w niepewności ?

- Wiem, że do końca rozglądali się za zawodnikiem zagranicznym, który wzmocniłby drużynę. Myśleli, że może uda się kogoś załatwić jeszcze w ostatniej chwili i nie chcieli mi przypuszczalnie sprawiać rozczarowania, gdyby się okazało, że nie mogę jechać.

- Na co liczysz, gdy uda ci się powrócić na tor?

- Uważam, że stać mnie na powalczenie o miejsce w składzie. Zanim jeszcze zaczął się sezon na treningach dotrzymywałem kroku Rafałom Trojanowskiemu i Wilkowi, czy też Tomkowi Rempale. Oni mieli nade mną przewagę sprzętową, ale ja te niedostatki nadrabiałem ambicją.

- Twój kolega z drużyny Marian Micał znalazł sobie miejsce w drużynie z Łodzi. Ty nie myślałeś o przejściu do innego klubu?

- Byłem z nim nawet w kontakcie i proponował mi abym dołączył do niego. Należało tylko pojechać na trening do Łodzi i pokazać co się potrafi. W drodze na mecz do Grudziądza wstąpiłem nawet do łódzkiego klubu i rozmawiałem z prezesem, który potwierdził zaproszenie na ich trening. Powiedział też, że jest potrzebna zgoda na to mojego macierzystego klub. Gdy się o nią starałem prezes sekcji Bronisław Ginalski powiedział, że jestem w klubie potrzebny jako motywacja do pracy dla innych zawodników z pierwszego składu. Dla mnie taka tylko rola to za mało. Jeszcze powalczę.

- Kto odwiedza cię najczęściej w szpitalu?

- Jest ze mną prawie cały czas moja dziewczyna Natalia. Przyjeżdżają też do mnie oczywiście rodzice i starsza o rok siostra Sylwia. Prawie codziennie wpada do mnie Karol Baran, także każdy z pozostałych kolegów z drużyny odwiedził mnie conajmniej raz.

- Jakie odniosłeś obrażenia, jak długo potrwa twoje leczenie?

- Mam wybity obojczyk, który był składany operacyjnie. Ponadto trzy złamane żebra i odmę płucną. Prawdopodobnie już w piątek zostanę wypisany ze szpitala, ale leczenie ambulatoryjne i rehabilitacja jeszcze trochę potrwają. Mam jednak nadzieję, że jeszcze w tym sezonie usiądę na motocykl.

- Życzę ci więc szybkiego powrotu do zdrowia.
- Dziękuję bardzo i korzystając z okazji pozdrawiam wszystkich sympatyków żużla, a szczególnie naszej drużyny.


Wywiad w calosci pochodzi z dziennika "Nowiny" z dn. 22.05.2002 r.