Głosowania są tajne, a ponieważ mnóstwo działaczy do ostatniej chwili wahało się, kogo poprzeć, w kuluarach krążyły najróżniejsze scenariusze. Od wróżących wyraźne zwycięstwo urzędującemu prezesowi Biesiadzie, któremu prokuratura grozi więzieniem i który należy do najbardziej kontrowersyjnych działaczy w naszym sporcie, po prorokujące miażdżący triumf Mirosława Przedpełskiego. Ten biznesmen obiecywał przede wszystkim oczyszczenie atmosfery wokół związku i ofensywę marketingową mającą uczynić z siatkówki dyscyplinę numer jeden w kraju. - Niestety, część tych ludzi nie wierzy nawet, że zawieszenia zarządu PZPS zażądał niezawisły sąd - wzdychał Przedpełski.
Naprawdę dramatycznie zrobiło się, gdy jeden z delegatów z głębokim niepokojem w głosie zapytał: - Czy na pewno nie będzie żadnych wyróżnień i żadnych odznaczeń?
Natychmiast go uspokojono - wszystko w swoim czasie, każdy szanujący się zjazd wyborczy w polskim związku sportowym musi rozpocząć dyskusja nad "kwestiami formalnymi". Zwłaszcza jeśli odbywa się w eleganckiej sali Bałtyk warszawskiego Marriotta za 17 tysięcy euro, choć można było zorganizować go znacznie taniej, np. w pobliskim hotelu Grand. Jego dyrektor, a zarazem stołeczny delegat Tadeusz Sąsara, słysząc o wysokości tej kwoty, złapał się za głowę.
Wczoraj dyskusję najpierw zastąpił galimatias, a potem awantura. Trudnością nie do przezwyciężenia okazał się już regulamin obrad - pojawiły się dwa konkurencyjne, jeden mniej szczegółowy, drugi bardziej, więc głosowanie było emocjonujące. Tylko najmniej odporny spośród obecnych w sali "Bałtyk" spuścił głowę i zapadł w drzemkę. Ktoś zlitował się i zaproponował ograniczenie czasu na przemówienia kandydatów na prezesa, ale pomysł odrzucono. Zanim jednak zabrali głos pretendenci, wysłuchaliśmy festiwalu propozycji "technicznych poprawek", "kwestii formalnych" i całego zatrzęsienia najbłahszych niuansów, które inspirowały podekscytowanych działaczy do mrożących krew w żyłach sporów. Zastanawiano się, kiedy można zadawać pytania dotyczące sprawozdań, a kiedy nie, co zrobić ze spóźnialskimi, którzy mają na zjazd przybyć dopiero w jego trakcie. - Widzicie, teraz ci z lewej strony sali zagłosują przeciw tamtym z prawej, bo ich nie lubią - komentował obserwujący zjazd trener Wojciech Drzyzga.
Burzę wywołał Biesiada, który wypalił, że na jego stole pojawiły się listy nazwisk kandydatów do komisji skrutacyjnej, mandatowej i wyborczej. - To skandal, by mówiono nam, jak głosować - grzmiał prezes. Kilkadziesiąt minut później z kolei przedstawiciel wydziału sędziowskiego sugerował, że arbitrów poddawano wielu naciskom i tylko ich nieprzejednanej postawie zawdzięczamy, iż naciskom nie ulegli. Szczegółów podać nie chciał, zasłaniając się... "ochroną danych osobowych".
Uśmiechy znikły, gdy przemówił składający sprawozdanie z działalności zarządu prezes Biesiada. Też przeprosił, że "nie będzie mówił szczegółowo części sportowej". Zaatakował natomiast Polską Ligę Siatkówki, która jego zdaniem jest winna związkowi 380 tys. zł plus odsetki z tytułu prowizji od przychodów i której grozi okrojenie rozgrywek, bowiem tylko dwa kluby zmieniły status ze stowarzyszeń na wymagane przez prawo sportowe spółki akcyjne. Zaatakował Polską Konfederację Sportu, która jego zdaniem z sufitu wzięła sumę 7,9 mln rzekomo nierozliczonych dotacji, a jej szef Andrzej Kraśnicki miał mówić kilka miesięcy temu, że "jeśli siatkarze awansują na igrzyska, to wszystko kłopoty przestaną być ważne". Zaatakował sąd, który zawiesił zarząd PZPS bez procedury natychmiastowej wykonalności, a przecież za zaginione 7,9 mln zł powinien winnych wsadzić do więzienia.
- Dlaczego ani sąd, ani PKSport nie podjął kategorycznych decyzji? - grzmiał. - Jak może prezes PKSport mówić mi, że musi działać, jak działa, bo ulega politycznym naciskom? A co do mojego kontraktu, to nie był tajemnicą. Czy w stowarzyszeniu można coś ukryć (Witold Roman, były reprezentant Polski, warszawski delegat: "Pofatygowałem się do sądu, by zobaczyć finansowe sprawozdania związku, bo nikt mi ich nigdy nie pokazał. Za rok 2002 i 2003 nie znalazłem, bo PZPS nie uiścił opłaty skarbowej...")? A skoro już mówimy otwarcie, to przypominam sobie, jak w 2000 roku odchodził z reprezentacji trener Ireneusz Mazur. Dostałem od sponsora, firmy Polkomtel, propozycję nie do odrzucenia: selekcjoner musi odejść, bo nie będzie pieniędzy. Ugiąłem się, zrobiłem błąd. W tym roku sytuacja się powtórzyła - przedstawiciele firmy obsługującej sponsorskie umowy Polkomtela i występujący w roli ekspertów Wojciech Drzyzga i Ryszard Bosek zażyczyli sobie, by zwolnić trenera Stanisława Gościniaka (Wojciech Drzyzga: "Owszem, spotykałem się z władzami, rozmawialiśmy o reprezentacji. Ale nie było słowa o personaliach, po prostu chciałem pomóc, czuję się odpowiedzialny")... Nie pozwolę zmarnować sześciu lat pracy i zostawić po sobie wrażenie prezesika, który wydy... siatkarski związek! - zakończył blisko półtoragodzinną tyradę Biesiada.
Okazało się, że atak jest niekoniecznie najlepszą linia obrony. Około 0.30 delegaci opowiedzieli się niewielką większością głosów za Mirosławem Przedpełskim.