Oczywiście, pęknę ze złości. Choć dawno juz dałem sobie słowo że nie będę komentował poczynań kwiatkowskiej ekipy na Woronicza czyli tzw. telewizji publicznej (przez prostą analogię kojarzącą mi się ostatnio coraz bardziej z domem publicznym) to obejrzawszy wczoraj program telewizyjny poczyniłem pewne szkody w umeblowaniu. Cóż bowiem ujrzałem w dwudziestojednocalowym okienku?
Ujrzałem oto jakąś panienkę, która tryumfalnie obwieściła mianowicie, że od miesiąca czerwca następuja głębokiem zmiany w ramówce TV, ukierunkowane ni mniej ni więcej na sport, to opimu dla znekanego recesją społeczeństwa. Jako entuzjasta sportu ucieszyłem się niepomiernie i usadowiłem wygodniej przed okienkiem, chłonąc każde słowo panienki (choć może mężatki; nie rozróżniam prezenterek podobnie jak ptaków i zwierząt, czyli Ibisa od Lisa i Szczygła). Panienka owóż wieściła dalej, że, proszęż Państwa niewątpliwie pierwsze miejsce będzie miała piłka nożna, serwowana na przemian z aktualnosciami. No nic, myślę sobie, mistrzostwa świata, histeria, coca-cola, telefony komórkowe, Engel jako hetman Sobieski na czele husarzy - jednym słowem chciał, nie chciał, musiał. Słucham tedy dalej z uwagą. Koszykówka, no trudno: NBA, Shaq O'Neal w roli King-Konga, Urlep przebrany za Phila Johnsona, każdy garnek Zeptera mistrzem Polski - przeżyję. Słucham. Skoki letnie, no szlag by trafił, Małysz się zapłacze bez telewizji, ofiara na skocznię w Wiśle-Poziomce, tfu, Wiśle-Malince, nie będzie Niemiec skakał nam w twarz jak mawiała Konopnicka - poświęcę się dla kraju.
No, ale kiedy panienka jednym tchem wymieniła żużel, tenis, biegi w różnych konfiguracjach, wyścigi w workach, rzut beretem oraz szachy parowe w kasku, trafił mnie szlag! Okazało się otóż, że siatkówka dyscypliną medialną być przestała, a o Lidze Światowej nikt się nawet nie zająknął! Ponieważ jestem zdecydowanie ekstrawertykiem, chroniąc sie przed udarem mózgowym poczyniłem pewne szkody w umeblowaniu, rzucając różnymi przedmiotami co w końcu obniżyło mi ciśnienie na tyle, że zostały mi przywrócone podstawowe funkcje mózgowe, w tym zdolność logicznego myślenia. I odrobina logicznego myślenia nasunęła mi dwa zasadnicze wnioski:
1. Być może w ogóle udział Polski w LŚ jest zagrożony z tytułu braku kasy lub innych spraw zakulisowych. Impreza tej rangi i tak medialna nie jest igłą w stogu mrowia podobnych imprez, aby nie pozostać nie zuważoną przez telewizję. Zatem albo coś jest na rzeczy z naszym udziałem, albo TV ma zamiar olać LŚ. I tu dedykacja dla tych, którzy składali hołdy pewnemu inteligentnemu nieudacznikowi za załatwienie nam LŚ: otóż bez TV udział w LŚ możemy sobie wsadzić tam, gdzie największy cień, tracimy bowiem rzecz najważniejszą, czyli popularyzację dyscypliny. Było, panie Biesiada nie pchać się znowu do korytka, bo widać, że ktoś w Najjaśniejszej za Panem nie przepada, oj, nie przepada.
2. Widać wyraźnie że całe zamieszanie wokół Związku wyrządza nieźwiedzią przysługę dyscyplinie. Wszyscy mają nas już w nosie, łącznie z prasą, telewizją (gdzie utraciliśmy wszystkie przyczółki, łącznie z magazynem siatkarskim, transmisjami na żywo oraz, jak widać, chyba z LŚ). Mówię oczywiście o telewizji, prawda, publicznej bo z dekoderami Polsatu Sport póki co u nas krucho (choć zdekodowaliśmy w czasie II wojny niemiecką Enigmę). Jeżeli tak pójdzie dalej, to przy wraźnie deklarownej do prezesa B. niechęci UKFiS czarno widzę przyszłość dyscypliny. Brak kasy, brak sponsorów, brak dostępu do mediów to śmierć cywilna. Nie na darmo boiska od kosza zaczęły powstawać po wprowadzeniu do TV transmisji z NBA.
Po sformułowaniu tych wniosków nastrój zdecydowanie mi się pogorszył, przeto sięgnąwszy do zasobów zgromadzonych w podręcznym barku zacząłem dumać nad istotą bytu, ze szczególnym uwzględnienieniem bytu siatkówki na tle ogólnie pojętej sytuacji społecznej w naszym kraju.
Efektem tej zadumy był, według sąsiadów, rozlegający się do późnych godzin nocnych śpiew:
"Jedna bida z drugą bidą na rozstajach w taniec idą. Na cóż im się taniec przyda? Dobry taniec, chociaż bida. Hoc, hoc!"