Oglądając weekendowy żużel po raz kolejny zastanawiam się nad tym, jak to możliwe, że żużlowcy jeżdżą z poważnymi urazami. Kilku ze złamanymi obojczykami, kilku bez barku, jeden bez ręki, jedynie ten bez palca zrezygnował. Ale gdzie są lekarze w tym wszystkim? Rozumiem, że każdy walczy o punkcik w GP, każda drużyna ma w składzie meczowym tylko kilku zawodników i jeżeli jeden wypada (tutaj fajne jest rozwiązanie w Anglii, od razu z/z - możnaby to stosować np. tylko w przypadku faulu) to drużyna traci dużą część siły.

W takim sporcie jak piłka nożna zawodnik, który traci przytomność choćby na sekundę, natychmiast musi opuścić boisko. A wczoraj Buczkowski po mega dzwonie - cud, że nie połamał jakichś kręgów - jedzie dalej i nikt się nie zastanawia czy powinien, tylko od razu dostaje kask i wsiada na motor. Przecież on przez kilka minut nie bardzo wiedział, gdzie jest.. Bjerre z wybitym barkiem wsiada na motor i gdyby nie powtórka powtórki to pewnie by ten półfinał odjechał. Nie chce sobie wyobrażać jak czuje się dzis Buczek ale po tym upadku wczoraj naprawdę mu nie zazdroszczę i ciekawi mnie czy naprawdę nic się nie stało, czy przypadkiem jeszcze jego występ w niedzielę nie stanie pod znakiem zapytania.