Zamieszczone przez
Juan
W ostatniej biografii Federera zagadnienie jego bekhendu jest dość szeroko opisane. Z perspektywy lat jego "quasi-bezbekhendziarska" osobowość jest bardziej czytelna, gdy dowiadujemy się jak bardzo Szwajcar nienawidził tego uderzenia i jak horrendalne miał z nim problemy. Dzisiejsze ramirezy i niedoczasy w porównaniu z jego latami kadeckimi to pestka.
Krisie, czy Djoko jest na koksie... zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość wyczynowych sportowców jest. Oglądałem ostatnio finał RG z roku 81: Lendl - Borg i stwierdzam, że dzisiejsza, zmęczona Radwańska byłaby w stanie spokojnie nawiązać ze Szwedem walkę w kategorii szybkość uderzenia. Nikt mi nie powie, że wszystko jest kwestią sprzętu i postępu w przygotowaniu fizycznym. Cały postęp w sporcie dyktowany jest wielkimi pieniędzmi, a te idą wyłącznie za zainteresowaniem publiczności. Jeśli dana dyscyplina nie rozwija się i nie bije rekordów, to nie ma co liczyć na zainteresowanie, albo będzie ono nikłe. Wszyscy zachwycali się Armstrongiem, choć 3/4 z nich wiedziało, że musi być na dopingu, wszyscy zachwycają się teraz Usainem Boltem, choć jemu jeszcze nic nie udowodniono. To po części element wielkiej hipokryzji a może naiwności widowni, która wie, że większość współczesnych rekordów jest efektem wykorzystania przebogatego arsenału rodem z laboratorium, ale łudzi się i chce wierzyć, że to sama natura. Z drugiej strony wszyscy udajemy, że brzydzimy się dopingiem, choć bez niego nie byłoby się czym pasjonować. Podejrzewam, że w tenisie umoczonych jest więcej nadludzi niż Djokowić, choć oczywiście póki go nie złapią, wszyscy go będą oklaskiwać, oglądać z wypiekami na twarzy jego doślizgi, cudowne obrony i heroiczne wyczyny w meczach z Nadalem. Fakt, że to może być blaga jest ze społecznej świadomości wypierana.