Taaa, koniec ery Federera.... i co jeszcze drogie dziatki ?:D
Nie ma co dorabiać ideologii do tego meczu, bo - co oczywiste - kluczem był serwis. Nie dziwi mnie już, że przyciśnięty Szwajcar nagle traci poczucie rzeczywistości, co momentalnie odbija się na pierwszym podaniu. Gargantuiczna ilość błędów forhendowych i ram wcale temu oczywiście nie pomogła. Inną sprawą jest, że Roger stracił pomysł na mecz w momencie, gdy JMDP skutecznie się rozkręcił. Granie na forhend Argentyńczyka miało sens, póki był on (i forhend i Argentyńczyk rzecz jasna :D) drewniany jak tyłek Pinokia. Tak na dobrą sprawę prawdziwy mecz obejrzeliśmy tylko w secie czwartym. Pierwszy - peleton frajerów. Drugi - frajerstwo Federera. Trzeci - peleton frajerów. Piąty - pełne gacie Rogera. Brawa dla Del Potro za kondycję (4 godziny biegania przeciwko Federerowi jednak jest dość poważnym wyzwaniem, bez względu na to, że ten strzela serwisami w drugie oczko od dołu), za ryzyko i za to, że przy wzroście młodej żyrafy ma zwinność bliższą rejestrom kocim, a co najmniej psim :).