Żużel. Atlas Wrocław jest jednym z niewielu klubów, które nie uległy szaleństwu uprawianemu przez kilku prezesów. Nie ma zamiaru płacić astronomicznych kwot za sam podpis zawodnika pod kontraktem. Stoi z boku, gdy trwają chore licytacje o gwiazdy. Jakby przeczuwał, że dla niektórych skończy się to wielkim krachem
Polska liga tradycyjnie jest dla żużlowców swoistym eldorado. Ale to, co dzieje się wokół niej w ostatnich tygodniach, przekracza już granice zdrowego rozsądku. Oto bowiem kilku prezesów, chcąc za wszelką cenę wzmocnić swoje zespoły, wywindowało zarobki niektórych gwiazd do absurdalnych pułapów. Fakt, mamy wolny rynek i każdy może płacić, ile mu się podoba. Tyle że traci na tym cała dyscyplina, która kompromituje się w Europie. Bo znów śmieją się z nas zagraniczne gwiazdy, a promotorzy klubów w Szwecji i Anglii łapią się za głowy, gdy słyszą o stawkach, jakie krążą po polskich klubach. Przykłady? Proszę bardzo.

Duńczyk Nicki Pedersen za 20 dni pracy po dwie godziny w niedziele w warunkach ekstremalnych otrzyma 2,2 mln zł. Tyle, jak nieoficjalnie wiadomo, zaoferował mu prezes Włókniarza Częstochowa Marian Maślanka. Inny prezes Władysław Komarnicki ze Stali Gorzów chciał mu dać za ten sam wymiar godzin pracy kwotę 1,9 mln zł. Duńczyk Kenneth Bjerre, który pożegnał się z Atlasem, wybierając Marmę Rzeszów, zainkasuje ponoć sumę znacznie przekraczającą milion złotych. Tyle samo ma zarobić w Stali Norweg z polskim paszportem Rune Holta, o którego od kilku tygodni licytują się kluby, a on nie ukrywa zadowolenia z tego faktu. Przykłady można mnożyć. Rynek psuje kilku prezesów i niech potem się nie dziwią, że gwiazdy będą żądały irracjonalnych podwyżek. We Włókniarzu najwyraźniej wyszli z założenia, że ligę można wygrać jednym Pedersenem, skoro pieniądze na jego kontrakt pozwoliłyby zatrudnić dwóch dobrej klasy zawodników. Nieważne, liczy się, że mamy przepłaconą gwiazdę. I walczymy o mistrza. Jak wpłynie to na całą ligę, na rynek transferowy, to już nas nie obchodzi. Tylko że jeśli w przyszłości ci ludzie odważą się mówić o kolosalnych zarobkach zagranicznych gwiazd, o tym, że należy to ukrócić, staną się śmieszni.

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że szaleństwu ulegają nawet kluby I-ligowe. Ostatnio KM Ostrów przelicytował ofertę RKM-u Rybnik, starając się o pozyskanie Anglika Chrisa Harrisa. Jest to o tyle niezrozumiałe, że ludzie kierujący klubem w Ostrowie nawet nie wiedzą, w jakiej wystartują lidze. KM-owi realnie grozi bowiem degradacja do II ligi za udział w aferze korupcyjnej...

W tej rzeczywistości właściwie jedynym klubem, który z boku przygląda się wszystkiemu, jest Atlas. Jego szefowie (tercet: wiceprezes Krystyna Kloc, prezes Andrzej Kuchar i będący "w temacie" były prezes Andrzej Rusko) zachowują zdrowy rozsądek i najwyraźniej nie zamierzają przepłacać. Nie chcieli wypłacić wielkich pieniędzy Duńczykowi Kennethowi Bjerre. I słusznie. Nikt nie da bowiem gwarancji, że w przyszłym roku będzie on równie skuteczny. To jednak nie ta klasa, co Adams, Crump czy Sullivan. Raczej trudno też sobie wyobrazić, by porwali się na kontrakt przekraczający kwotę 2 mln zł. Zachowują spokój. W efekcie, choć zespół w sezonie 2008 najpewniej nie będzie walczył o medale, oparty na Crumpie i krajowych zawodnikach, powinien spokojnie zapewnić sobie utrzymanie. Na pewno jednak klub zachowa płynność finansową. A ci, co teraz budują składy za kilka milionów, już w połowie roku zapewne dostaną zadyszki. W skrajnych przypadkach czeka ich nawet finansowy krach w postaci długów. Przypadek Unii Tarnów, która podpisała wysokie kontrakty z Gollobami i Holtą, a teraz nie może ich spłacić, jest aż nadto znamienny.


Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław