Kapitan BOT Skry Bełchatów uważa, że jego drużyna lepiej gra, gdy ma nóż na gardle. - Dlatego jestem spokojny o wynik piątego meczu - zapowiada
Jarosław Bińczyk: Zgodzi się Pan ze mną, że w czasie finałów mistrzostw Polski poza regionem łódzkim mówi się wyłącznie o Jastrzębskim Węglu. Co Pan na to?
Krzysztof Stelmach: Mam wrażenie, że trener Jastrzębia przedstawiany jest jako czarodziej albo cudotwórca, bo doprowadził zespół do finału. Gdyby to było takie proste, jak się u nas przedstawia, to kluby co dwa miesiące zmieniałyby trenerów. A przecież Jastrzębie to była bardzo silna drużyna, która w końcu się pozbierała. Na pewno pewien wkład w to ma szkoleniowiec, który zmienił mentalnie zawodników. Ale o żadnych cudach nie ma mowy.
Spotkaniom z Jastrzębskim Węglem towarzyszy dziwna atmosfera. Więcej mówi się o sprawach pozasportowych niż o grze.
- Szczerze mówiąc mam już dość tego, co ostatnio dzieje się w polskiej siatkówce. Z takimi antagonizmami jeszcze się nie spotkałem, a przecież 15 lat grałem we Włoszech. Czasami mam wrażenie, że wszyscy życzą nam, by Skra się potknęła. Jak wcześniej przegraliśmy mecz, to połowa wielkich znawców oceniła, "że Skra się kończy". Zastanawiałem się, skąd to się bierze. Chyba jednak jako Polacy mamy we krwi, że jak komuś dobrze idzie, to inni życzą mu najgorszego. Po naszych zwycięstwach mówi się, że to przeciwnik był słaby, a kiedy jest odwrotnie, rywale są wychwalani. W piłce nożnej czy koszykówce takiej zawiści nie ma.
Wynika z tego, że nie jesteście ulubieńcami fachowców?
- Uważam, że w kraju zrobiła się dziwna nagonka na nasz klub. Krytykowani są działacze, trenerzy zawodnicy. Zastanawiałem się, dlaczego? Myślę, że związane jest to z naszymi zwycięstwami. Wygrywamy w Polsce wszystko już trzeci sezon pod rząd. I to się nie podoba.
Na boisku też jest bardzo nerwowo?
- Gesty zawodników, a nawet trenerów są żenujące. Denerwowało mnie to, ale nie miałem zamiaru się odzywać. Nie wytrzymałem jednak, gdy zobaczyłem zachowanie Kadziewicza po sobotnim spotkaniu w Jastrzębiu. Kiedy w ostatniej akcji zablokował Janne Heikkinena, usiadł i udawał, że wiosłuje. Mam już 40 lat, ale nie wiem, czemu ma służyć takie zachowanie. We Włoszech to niedopuszczalne. Tam kończy się mecz, nawet najbardziej zacięty i o najwyższą stawkę, a zawodnicy spokojnie podają sobie rękę. Dlatego odnoszę wrażenie, że mimo coraz większych sukcesów, nasza siatkówka zmierza w złym kierunku.