Nigdy nie wiadomo, kiedy się na niego zapadnie, jak go leczyć oraz ile trwa. Wiadomo natomiast, że łatwo się nim zarazić: ostatnio zapadło na Katar trzydziestu prezesów klubów i działaczy PZPS - rozpoczyna swój felieton Andrzej Karbownik.
Katar na siatkarskich polach osiągnięcia do tej pory miał mierne, zatem na pozór można by twierdzić, że powierzenie mu organizacji wskrzeszonych niedawno tak zwanych klubowych mistrzostw
świata należałoby uznać za słabo uzasadnione. Jednak takie twierdzenie może być łatwo obalone, ponieważ Katar ma ogromne osiągnięcia na zupełnie innych polach, a mianowicie zasobnych w surowiec i petrodolary polach naftowych, co w oczach światowego siatkarskiego towarzystwa wzajemnej adoracji finansowej (FIVB) jest argumentem ważkim, o ile nie głównym. Wiadomo nie od dziś, że pieniądze są dobrem którego nadmiar ciąży, a brak jeszcze bardziej, ale w przypadku FIVB można śmiało zrezygnować z pierwszej części owej prawdy: od lat wielu nadmiar gotówki zupełnie światowym włodarzom siatkówki
nie przeszkadza. Jeżeli ktoś miał wątpliwości w tym względzie, to kwoty wpisowego do Ligi Światowej (dla reprezentacji i telewizji), uparte organizowanie wszelkich możliwych siatkarskich imprez w Kraju Kwitnącej Wiśni, która za ten zaszczyt hojnie się rewanżuje, a wreszcie galwanizacja nieboszczyka nazywanego klubowymi mistrzostwami świata winny je rozwiać bez reszty. Ze względów sportowych
bowiem ja osobiście nie widziałem większego idiotyzmu.
Nie mówię już o tym, że sam skład finałowej stawki jest porywający, a zmagania pomiędzy takim mocarzami dyscypliny, jak Payakan (Iran), Al-Arabi (Katar), Corozal (Portoryko) i Zamalek (Egipt) już teraz wywołują wypieki na twarzach kibiców. Nie mówię także o tym, że promocja siatkówki w kraju o liczebności niedużej dzielnicy Moskwy, Nowego Jorku czy Rio de Janeiro przyniesie efekty olśniewające, w postaci lawinowego przyrostu adeptów dyscypliny, a siatkówka stanie się dla Katarczyków czymś równie niezbędnym jak oddychanie, rozmnażanie lub obowiązkowe codzienne modły. Mówię o tym, że z kompletną niefrasobliwością robi się wyrwę w trwających rozgrywkach ligowych, burząc jednocześnie całkowicie cykl szkoleniowy klubu, który w zamierzeniach ma wygrać dla Polski Ligę Mistrzów. Mówię także o tym, że w imię chorych pomysłów jakiegoś facetuszki (prawdopodobnie speca od reklamy podpasek lub koncentratów warzywno - owocowych) ustala się nowe reguły, które wymagają zupełnie odrębnego a także kompletnie bezsensownego trenowania nowego systemu gry, mającego tyle wspólnego z siatkówką co pieczywo z, za przeproszeniem d..czywem. No bo czemu właściwie pierwszy atak tylko z drugiej linii? Czemu nie hakiem, czemu nie wyłącznie lewą ręką, czemu nie z udziałem agresywnego libero pod siatką? Proszę ja was: pa-ra-no-ja! Nie mówiąc już o tym, że jak do tej imprezy dodamy jeszcze Ligę Mistrzów
, Puchar Polski, Puchar Wielkich Mistrzów oraz liczne nowe imprezy które przecież można zorganizować (choćby takie Mistrzostwa Świata Krajów o Największym Przyroście Naturalnym, Ligę Państw o Najmniejszej Emisji CO2, Doroczny Puchar Urodzinowy Prezesa FIVB) to wyjdzie na to, że zawodnicy reprezentujący swoje kraje treningi będą musieli prowadzić w toalecie, a odnowę biologiczną w samolotach bo cały inny czas pochłoną im dwie rzeczy: granie i podróże.
No, podniosło mi się ciśnienie, nie powiem. Ale być może nie podniosłoby mi się tak bardzo, gdyby nie to, że na ową dętą, sportowo nic nie wartą imprezę skwapliwe wybiera się kwiat polskich działaczy, bo, jak twierdzą, jest to jedyna okazja aby uczcić dziesięciolecie profesjonalnych
odgrywek w Polsce, wziąć udział w pasjonującej konferencji o obrazie współczesnej siatkówki w otoczeniu biznesowym (nazwisk wykładowców nie podano, może dlatego, że nikt w PZPS nie zna alfabetu arabskiego, ale jest pewne, że będą to fachowcy z najwyższej półki), oraz spotkać się z szefami klubów. A szacowany koszt tej imprezy to nie mniej ni więcej ok. 450 000 zł (circa about
: 30 sztukx15 000 zł). I tu, proszę szanownych czytelników, trafił mnie lekki szlag, co jest logicznym następstwem stopniowo wzrastającego ciśnienia.
Nie mam bynajmniej pretensji, że dziesięciolecie polskich, profesjonalnych rozgrywek siatkarskich odbywa się w Katarze; być może, w dobie powszechnych podsłuchów, jest to świadoma taktyka ligowych władz aby ukryć przed oczami i uszami niepowołanych osób swoje działania i plany, poza tym przecież zawsze lepszy Katar niż, tak jak w piłce nożnej, Wrocław. Nie mam pretensji o to, że materiały konferencyjne można nabyć zwykle za psi grosz, przetłumaczyć i rozpowszechnić, przez co mogą stać się dla polskich siatkarskich działaczy prawdziwie użyteczne: może nasi działacze chcą zapoznać się z wykładami wyłącznie w żywym języku, być może chcą opanować początki arabskiego - czort z tym. Nie będę się nawet czepiał zysków płynących z wymiany doświadczeń z działaczami z Kataru, Iranu, Egiptu i Porto Rico: jestem zaściankowy, polski ciemniak (bo na Antarktydzie i w Australii na przykład nie byłem) i nie muszę znać subtelnych niuansów dynamicznego rozwoju siatkówki w tych krajach.
Ale jeżeli z jednej strony odrzuca się jakąkolwiek dyskusję nad przedstawioną ostatnio koncepcją ubezpieczeń kontraktów zawodników powoływanych do reprezentacji w faryzejskiej trosce o finanse związku, a z drugiej strony wydaje się 30% szacowanej kwoty rocznej takiego ubezpieczenia na katarskie wojaże działaczy, to ja się zapytowywuję: co jest grane? Czy ważniejsze jest unormowanie stosunków kadra - kluby na wzór nowoczesnych rozwiązań w najbardziej profesjonalnej lidze świata, jaką jest NBA, czy zafundowanie dla wybranych atrakcyjnej krajoznawczo wycieczki? Dla mnie odpowiedź jest jasna, i czekam na jednoznaczne stanowisko władz polskiej siatkówki w tej sprawie. A nieznanego mi niestety z nazwiska działacza PZPS utrzymującego, że kluby winny być i tak wdzięczne reprezentacji i PZPS za promowanie zawodników, chciałbym litościwie poinformować, że w świetle naszych ambicji budowania najsilniejszej ligi świata, dobra gra w reprezentacji istotnie służy promocji zawodników. Zwłaszcza wtedy, kiedy negocjują kwoty warunkujące przedłużenie lub podpisanie kontraktów klubowych. A wszystkim pozostałym przypominam, że często to właśnie katar jest objawem wielu groźnych chorób.