Człowiekiem, który podjął wyzwanie i zaangażował cały autorytet, wiedzę i przede wszystkim serce jest Mirosław Przedpełski, biznesmen i wielki miłośnik siatkówki. Siedzimy w jego domu w podwarszawskiej Wesołej. Z zewnątrz nie wyróżnia się niczym spośród innych w okolicy. W środku jednak wchodzimy do siatkarskiej świątyni... Puchary, pamiątkowe zdjęcia i wszechobecny sprzęt siatkarski świadczą wyraźnie o zamiłowaniach gospodarza.
- Siatkówka to moja ukochana dyscyplina – przyznaje Mirosław Przedpełski. – Jako młody chłopak grałem w Victorii Sulejówek. Potem, jako dojrzały mężczyzna nie straciłem z nią kontaktu. Wciąż czynnie uprawiam ten sport, a także bacznie śledzę to, co dzieje się w samym jej sercu, a więc w Związku.
I właśnie trudna sytuacja Związku sprawiła, że podjął wyzwanie i postanowił wystartować we wrześniowych wyborach.
– To wszystko odbyło się bardzo szybko i spontanicznie – wspomina chwile, gdy podjął się startu. – Na zasadzie: „A może Ty”. Nie planowałem tego, ale po wielu spotkaniach i rozmowach z ludźmi związanymi z siatkówką uznałem, że nie tylko mogę, ale i muszę spróbować.
Jego przyjaciele podkreślają, że pan Mirosław jest idealnym kandydatem. Dlaczego?
– Bo nie będzie tego robił dla pieniędzy, ale z pasji – uważa Grzegorz Szewczyk, komisarz w Polskiej Lidze Siatkówki oraz kolega i rywal Przedpełskiego z siatkarskich parkietów. Trudno się z nim nie zgodzić patrząc na zawodowe dokonania kandydata na prezesa. Przedpełski jest współwłaścicielem kilku świetnie prosperujących firm, organizatorem między innymi Pikniku Country w Mrągowie. To właśnie dzięki niemu Piknik przetrwał najtrudniejsze chwile i zaczął się rozwijać. To samo na zamiar uczynić z siatkówką.
- Chciałbym, aby działania Związku powróciły do źródeł – podkreśla. – A to oznacza skupienie się na działaniach statutowych, a więc szkoleniu, reprezentacjach i rozgrywkach. To nie tylko poprawi nadszarpniętą reputację związku, a więc i całej dyscypliny, ale doprowadzi do jej rozkwitu.
Przedpełski wierzy, że uda mu się przede wszystkim jeszcze bardziej spopularyzować siatkówkę i, jak to sam określa, „doprowadzić do jej rewitalizacji”. – W tej chwili stacza się ona po równi pochyłej – uważa. – Całe zamieszanie wokół działań związku, niejasne i nieprzejrzyste prowadzenie spraw finansowych sprawiło, że jesteśmy świadkami jej powolnej agonii. A ja nie mogę na to spokojnie patrzeć, za bardzo kocham ten sport. Uważam, że moim głównym zadaniem na samym początku będzie oczyszczenie atmosfery wokół siatkówki, bez tego nie ma ona żadnych szans rozwoju. A mnie nie interesuje wegetacja dyscypliny, a jej rozwój. Chcę doprowadzić do takiej organizacji pracy, by włączyli się w nią wszyscy. To musi być wspólne działanie. Nie chcę zaciągniętej kurtyny, ale transparentność, aż do bólu.
To wszystko piękne słowa, ale nie na nich skupia się obecnie kandydat na prezesa. Zaskakujące jest to, że nie krytykuje on personalnie nikogo z obecnych władz, lecz sam pokazuje, co zamierza zrobić, by po prostu było lepiej. Niektóre z jego pomysłów są zaskakujące w swej prostocie i oczywistości. Ale to dowód na to, że on sam nie tylko zna realia dyscypliny, ale i wie jak ją „uzdrowić”.
- Wizytówką każdej dyscypliny jest reprezentacja seniorów. By jednak była ona powodem do dumy, musi być zwieńczeniem żmudnego i długiego procesu szkolenia, począwszy od najmłodszych – podkreśla. – Dlatego zamierzam doprowadzić do opracowania ujednoliconego systemu w całej Polsce. Chcę przy pomocy wybitnych trenerów i zawodników doprowadzić do jego powstania. Ważniejsze jednak jest potem czuwanie nad jego realizacją. Nad tym powinna czuwać nowa komórka w związku.
Dlatego Przedpełski zapowiada rozdzielenie istniejącego dziś Wydziału Szkolenie PZPS na Wydział ds. Sportu Młodzieżowego oraz Reprezentacji.
– Szkolenie młodzieży jest diametralnie różne od pracy z seniorami – podkreśla. – Jednocześnie chcę uczynić z Wydziału Szkolenia najważniejszy w związku. Bo to przecież reprezentacje są kołem napędowym dyscypliny. Ale to zamknięte koło, bo bez napływu odpowiednio wyszkolonej młodzieży, nie będzie żadnej reprezentacji.
- W czasach, gdy ja grałem w siatkówkę, a były to lata siedemdziesiąte, ligi, począwszy od okręgowej, wyrastały jak grzyby po deszczu – wspomina. – Była i moja Victoria Sulejówek i Len Żyrardów, a nawet RKS Mirków. Tak było w całej Polsce. Każde miasteczko szczyciło się drużyną siatkarską. A dziś? Nie dość, że jest kłopot z dokooptowaniem zespołów do drugiej ligi, to na dodatek nie szanuje się ludzi, którzy chcą dla siatkówki pracować właśnie w małych ośrodkach.
W tym kontekście ważne jest jego zdaniem odpowiednie przygotowanie do pracy trenerów. Nie od dziś wiadomo, że nie ma w Polsce jasnego systemu ich szkolenia, a co gorsza, zostało ono już dawno temu zarzucone.
– Chcę, by to związek był animatorem tego typu działań – mówi zdecydowanym głosem. – Zamierzam doprowadzić do regularnych spotkań mających na celu podniesienie ich kwalifikacji, chcę zapraszać na specjalne kliniki trenerów zagranicznych i umożliwić naszym szkoleniowcom wyjazdy na staże zagraniczne.
Przedpełski chce też zmienić system uzyskiwania uprawnień trenerskich przez instruktorów siatkówki.
– Nie może być tak, że za taką „przyjemność” trzeba płacić 6000 złotych – oburza się. – Przecież, to dla wielu zdolnych młodych i przede wszystkim zaangażowanych ludzi, zapora nie do przejścia.
Pomoc ta wiąże się z ideą ścisłej współpracy z klubami akademickimi, ludowymi, a także organizatorami lig powiatowych, miejskich.
– Przecież talenty siatkarskie nie rodzą się na kamieniu – uważa. – Wystarczy dziś spojrzeć na metryczki naszych siatkarzy, to ludzie z małych ośrodków. Jeśli więc nie będzie centralnie ujętego systemy selekcji największe talenty mogą zostać zmarnowane. Uważam, że informacja o każdej lidze, nawet tej najmniejszej, każdym turnieju, musi się znaleźć w centrali. I jej zadaniem jest właśnie pilotowanie tych rozgrywek i wyłuskiwanie najzdolniejszej młodzieży.
Mirosław Przedpełski czynnie uprawia siatkówkę
Gdy tak się stanie o przyszłość naszych reprezentacji nie będziemy musieli się martwić. By jednak tak było, trzeba zapewnić się należyte warunki do pracy, począwszy od wyboru trenera kadry.
– To musi być określona procedura, niemalże konkurs – ocenia. – Kandydaci muszą mieć możliwość przedstawienia swej wizji prowadzenia zespołu oraz komfort czasowy.
Dotychczas działania trenerów miały charakter niemalże akcyjny. Pokazały to niezbyt udane dla nas Igrzyska Olimpijskie. Nie może być tak, że w przypadku reprezentacji męskiej, jej budowanie rozpoczyna się i kończy na komercyjnej Lidze Światowej, a nie ma cyklu czteroletniego wyznaczanego przez Igrzyska. Jeszcze boleśniej przekonały się o tym nasze siatkarki, które mimo zdobycia mistrzostwa Europy, zmagania w Atenach oglądały na ekranach telewizorów.
– Dopóki celem Prezesa Związku nie będzie dobro siatkówki, ale konkretna impreza, nigdy nie będzie dobrze – zauważa.
Według niego doskonale ilustruje to przykład reprezentacji żeńskiej, ukazując jednocześnie niemoc organizacyjną obecnych władz.
– Niepojęte jest, by po takim sukcesie nie znaleziono sponsora – mówi zażenowany.
– Takie działanie szkodzi klubom. Przecież sponsor dla kadry to jednocześnie oddech dla klubów. Tymczasem związek zamiast pomagać klubom, wręcz żeruje na nich. Jak inaczej określić wygórowane opłaty związane z rozgrywkami?
Nie jest tajemnicą, że rokrocznie do kasy Związku wpływa z tego tytułu dwa i pół miliona złotych. Dlatego też jego zdaniem trzeba doprowadzić do powstania, wzorem męskiej, również profesjonalną ligę żeńską. Tym bardziej, że Polska Liga Siatkówki organizująca rozgrywki mężczyzn sprawdziła się znakomicie.
– Dziś to z jej działania Związek czerpie korzyści, a nie odwrotnie – podkreśla. – I dobrze, że tak się stało, ale podobnie powinno dziać się w żeńskiej siatkówce.
Wówczas jego zdaniem kibice, a więc ludzie, dzięki którym istnienie siatkówki ma sens, będą jeszcze tłumniej odwiedzać hale siatkarskie. To też, jego zdaniem pozwoli „zagospodarować” na nowo wszystkich, którzy przez lata tworzyli polską siatkówkę.
– Właśnie ludzie to nasz największy kapitał – przekonuje Przedpełski.
Pan Mirosław wielu znany jest jako miłośnik plażówki. Sam chętnie gra na plaży, i to z sukcesami. W 2003 roku zajął IV miejsce w mistrzostwach Polski Oldbojów będąc najstarszą parą turnieju.
– Pamiętam jak podczas wakacji w Hiszpanii wziąłem udział w turnieju na plaży – wspomina. – Graliśmy przeciwko Szwedom. Byłem zaskoczony ich poziomem sportowym. Gdy zapytałem, czy trenują, przytaknęli. Mieszkają w oddalonym o 1000 km od Sztokholmu małym, pięciotysięcznym miasteczku. I jak powiedzieli mają tam specjalnie pobudowaną halę do plażówki.
Właśnie powstanie takich hal w Polsce, aby można było cały rok uprawiać tę dyscyplinę to kolejne zadanie, które postawił przed sobą Przedpełski. Liczy tu na współpracę z samorządami lokalnymi, które mogą, korzystając z funduszy strukturalnych Unii takie obiekty pobudować. – W Szwajcarii jest 300 takich hal – mówi. – Więc nawet jeśli nasz potencjał gospodarczy jest kilkanaście razy mniejszy od tego bogatego kraju, powinniśmy mieć przynajmniej kilkanaście takich obiektów.
Czy te ambitne plany uda mu się zrealizować? On sam mocno w to wierzy, tak jak wierzył w sukces zakładając swe kolejne firmy. Jego atutem jest wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu oraz wrodzony optymizm.
– Skoro przekonałem do siebie sporą część siatkarskich działaczy wierzę, że przekonam też z czasem moich oponentów. Trzeba sobie uświadomić, że nadszedł czas koniecznych zmian w siatkówce. Zamiast zajmować się sprawami prokuratorskimi czy sądowymi, związek przy otwartej kurtynie, z przejrzystym systemem finansowym, powinien doprowadzić do tego, byśmy wszyscy mogli się cieszyć tym, co w sporcie najważniejsze, grą i sukcesami polskich siatkarek i siatkarzy.