Za POMORSKĄ
- Od dzieciństwa ciągnęło mnie do motocykli
Moje pięć minut
Rozmowa z MICHAŁEM ROBACKIM, żużlowcem Plusssz Polonii Bydgoszcz
- W meczu z Atlasem Wrocław udowodniłeś, że drzemią w tobie duże możliwości. Pokonałeś znacznie bardziej utytułowanych zawodników: Tomasza Jędrzejaka, Jarosława Hampela czy Scotta Nichollsa. Czujesz się bohaterem?
- Bohaterem był Tomek Gollob, bo zdobył aż 15 pkt i bonus. A ja zrobiłem swoje (12 pkt. +1 - przyp. red). Pomogłem po prostu drużynie odnieść cenne zwycięstwo. Przed sezonem nic nie wskazywało, że znajdę się w podstawowym składzie. Kontuzje Jacka Krzyżaniaka i Marka Lorama oraz słaba postawa Todda Wiltshire a stworzyły mi szansę. Cieszę się, że potrafię wykorzystać swoje pięć minut.
- W tym roku jesteś w doskonałej formie; na dodatek motocykle nie odmawiają posłuszeństwa. Masz jakąś receptę na sukces?
- Solidnie przepracowałem zimę. Nawiązałem współpracę z Leszkiem Michalskim, trenerem kulturystyki z Torunia, który opracował dla mnie indywidualny cykl zajęć na siłowni. Popołudniami trenowałem w hali z kolegami z drużyny. Wiem, że jestem w dobrej kondycji. Mam siłę i panuję nad motocyklem. Poza tym uwierzyłem w siebie. A wspaniałe reakcje kibiców, jak podczas meczu z Atlasem (owacje na stojąco - przyp. red.), dodatkowo mnie mobilizują. W tym sezonie korzystam tylko z jednego motocykla GM. Za 40 tysięcy złotych kupiłem drugi, lecz niestety, nie spisuje się jak należy. Muszę nad nim jeszcze popracować. Przygotowaniem silników zajmuje się Ryszard Kowalski, natomiast na zawodach i treningach zawsze towarzyszy mi mechanik Stefan Stefankiewicz. To on "dostraja" mi motocykl i wiele mu zawdzięczam. Nie ukrywam, żużel to sport bardzo kosztowny. Niedawno na zakup silnika wydałem 18 tysięcy złotych, a o sponsorów nie jest łatwo. Przed sezonem wysłałem listy do 80 firm, zgłosiła się jedna - "Lactina". Współpracuję również z "Calgonitem", "Violettą" i "Marpolem". Jestem zobowiązany za pomoc, lecz potrzeby są znacznie większe. Wciąż muszę inwestować w sprzęt.
- W czasie nieudanych dla Plusssz Polonii derby z Apatorem/Adrianą Tomasz Gollob zarzucił działaczom, że sprzedali mecz. Co o tym myślisz?
- Nie chcę komentować tego zdarzenia. Wiem, że doszło do ostrej wymiany słów między Tomkiem a Jerzy Kanclerzem, byłym już wiceprzewodniczącym sekcji. Nie byłem jednak świadkiem tej rozmowy. Miałem problemy z motocyklem i pracowałem przy nim. Faktem jest - przegrywaliśmy, a w parkingu panowała bardzo nerwowa atmosfera.
- Działacze Plusssz Polonii zrezygnowali już z usług Todda Wiltshire a. Australijczyk miał pomóc w zdobyciu medalu, a tymczasem spisywał się słabo. Nie wystartował w derby z Apatorem/Adrianą. Za to kilka dni później pojechał z powodzeniem w lidze angielskiej i szwedzkiej. Twoim zdaniem symulował?
- To pytanie należałoby skierować do Todda.
- Wiele godzin spędzasz na Polonii. Tymczasem w domu czeka twoja 2-letnia córeczka Laura. Nie zaniedbujesz jej?
- To prawda, że w domu jestem gościem. Wczoraj byłem na Polonii od godz. 7.00 do 22.00. Nie zaniedbuję jednak dziecka. Jestem troskliwym tatą. Od chwili narodzin Laury, kąpię ją, przewijam i chodzę na spacery... na przykład na Polonię (śmiech). Gdy Ula i ja jesteśmy w pracy, naszą córeczką opiekuje się niania. W czasie sezonu nie mam zbyt wiele czasu dla rodziny. W tym roku jednak udało się nam wyjechać na cztery dni do Łeby. Ponadto spędziliśmy krótki urlop na Mazurach.
- A jak radzisz sobie w kuchni?
- Mam dwie lewe ręce. Potrafię jedynie ugotować parówki, zrobić leczo oraz mleko dla Laury. Gotowanie pozostawiam Uli. Za to uwielbiam jeść. Najbardziej smakuje mi kotlet schabowy i bigos. Moja mama jest właścicielką pizzerii "Mario", lecz ja za pizzą nie przepadam. Zdecydowanie wolę kuchnię staropolską.
- Podobno jesteś bardzo dobrym kierowcą?
- Za kółkiem wypoczywam. Lubię samochody i miałem ich już chyba... trzynaście. Jeździłem już m. in. bmw, volkswagenem garbusem, hondą, seatem ibizą oraz mitsubishi. Teraz poruszam się busem - volkswagenem transporterem. Na trasie jeżdżę jakieś 160 km na godzinę. Bywa, że za przekroczenie prędkości słono płacę. W swojej kolekcji mam kilka mandatów, lecz tym wolałbym się raczej nie chwalić.
- Ścigasz się już szósty sezon. Dlaczego zostałeś żużlowcem?
- Od dzieciństwa ciągnęło mnie do motocykli. Dziadek był dobrym mechanikiem. Zabierał mnie na działkę i pod jego okiem uczyłem się jeździć. Chciałem zapisać się do szkółki, lecz mama zabroniła mi. Po prostu się bała, że zrobię sobie krzywdę. Minęły dwa lata zanim ją przekonałem. W 1997 roku w Grudziądzu, nareszcie, zdałem egzamin na licencję żużlową. W Polonii trafiłem pod skrzydła trenerów Ruteckiego, Maroszka i Koselskiego. Wiele im zawdzięczam.
- Żużel jest nie tylko kosztowny, lecz także niebezpieczny. W tym sezonie niewiele brakowało, a życie na torze straciliby Krzysztof Cegielski i Piotr Winiarz. Czy nie myślałeś o tym, aby zająć się sportem mniej urazowym...
- Urodziłem się do motocykli. Lubię to co robię i mam satysfakcję, kiedy dobrą jazdą na torze sprawiam radość kibicom. Owszem, w żużlu o urazy nietrudno, lecz trzeba pokonać strach. Jeśli ktoś tego nie potrafi, nie powinien wsiadać na motocykl. Nigdy nie boję się o siebie, lecz o innych. Nie chciałbym, żeby z mojej winy ktoś ucierpiał na torze. Wypadki na żużlu były, są i będą. To nieuniknione. Ważne, aby nie szarżować i zawsze jechać "z głową".
- Czy Plusssz Polonia stanie w tym sezonie na podium drużynowych mistrzostw Polski?
- To nie jest łatwy sezon. Trapiły nas kontuzje, a mimo to udało się awansować do czwórki. O medal na pewno nie będzie więc łatwo. Sam zrobię wszystko, aby pomóc drużynie. Brązowy medal byłby sukcesem...
Rozmawiała Małgorzata Pieczyńska
29 Sierpnia 2003