Teoretycy z formaliny ręce precz od „Polewaczkowego”!
Cieślaczek był kiedyś jako zawodnik drużynowym mistrzem kraju z Włókniarzem, drużynowym mistrzem Anglii z White City i drużynowym wicemistrzem świata. Jako trener doprowadził Włókniarza i Atlas do wygrania ligi. Mimo tych swoich wad, o których pisałem, „Polewaczkowy” jest naprawdę wielki. On nie tylko potrafi zestawić odpowiedni skład na mecz, nie tylko umie należycie zmotywować do walki sowich podopiecznych. Co więcej, siada na rower i gania własną drużynę (też na rowerach) po różnych pagórkach. Do pomocy ma mistrza świata w boksie tajskim, kick-boxingu i savate, Mariusza Cieślińskiego. Po treningach Cieślińskiego ludzie rzygają, ale potem wytrzymują jazdę na meczach i na treningach na koparze, którą spreparuje „Polewaczkowy”. Atlas może przegrywać (choć wiecie, że mało przegrywa), ale na pewno nie z powodu braków kondycyjnych czy siłowych. Cieślak wie co robi.
Tymczasem w „Tygodniku Żużlowym”
czytam wypowiedź wielkiego teoretyka i „czarnoksiężnika” sportu żużlowego z dawnych lat, pana Mariana Misiaka, co to, jak się chwali, przez ponad 20 lat przygotowywał pod względem, jak podaje, „dyspozycji psycho-motorycznych” kadrę narodową polskich żużlowców. I on wścieka się na Cieślaka, że ten, widząc, iż Misiak nie ma pojęcia o nowoczesnym sporcie, uważa go za niekompetentnego do wygłaszania krytycznych opinii na temat współczesnych metod pracy trenerów speedwaya. Według Misiaka, są to „niewątpliwie często błędne metody”.
I to mówi facet wyjęty z formaliny, pseudoteoretyk żużla, jeszcze z lat 70.! Okropne.
Słyszałem, że pan Misiak z jednej strony idzie na rękę leniwym zawodnikom i mówi, że tak nielubiane przez nich wielokilometrowe biegi, które foruje Cieślak, są niepotrzebne. Bzdura do kwadratu. W każdym sporcie siłowym i tam gdzie jest potrzebna kondycja, konieczne są właśnie wielokilometrowe biegi. Cieślak ma rację. Z drugiej strony, Misiak przegina w swej wydumanej teorii w drugą stronę. Jak wyspowiadał się mediom Adam Skórnicki, ów „pan od fikołków” zmusza zawodników, by wykonywali podczas zajęć ogólonorozwojowych różne ciężkie ćwiczenia, niemal akrobatyczne. A „Skóra” charakternie i mądrze powiada: - Przecież po kilku latach jazdy na żużlu i po kontuzjach, wielu spośród nas nie jest w wstanie wykonać takich ćwiczeń. Kości są źle pozrastane, itd.
„Skóra” nie chce ćwiczyć z Misiakiem, a czytałem, że np. inny leszczyński zawodnik się wymówił… brakiem czasu. – Przecież muszę trenować z własną drużyną, a nie osobno – powiedział elegancko, acz dobitnie.
Marian Misiak mówi o Cieślaku: „O Boże, to obecnie trener kadry narodowej”. Obrzydliwe, bo ja się zaraz zapytam, a jakie doktor- żużlowy teoretyk - Misiak miał sukcesy z naszą sborną w latach 70-90? Szczakiel, Plech i Jancarz u pana trenowali kondycję? Wątpię. Przecież to była rozpacz, a wtedy, co pamiętam na ogół nie było kondycyjnych zgrupowań kadry narodowej, tylko klubowe. Doktor Misiak stał więc raczej z boku ze swymi czysto teoretycznymi teoriami, acz „odgórnie, zgodnie z dyrektywą GKŻ, obowiązującymi”. Więc, panie Misiak, nie ośmieszaj się i ręce precz od praktyka Cieślaka (jaki by on nie był),
i wracaj teoretyku z dawnych kiepskich lat do… formaliny. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Za chwilę, śladem doktora Misiaka, nawet Grodzki będzie nas pouczał jak unowocześniać polski żużel. Też egzemplarz z muzeum, tj. z dawnej nieudanej Głównej Komedii Sportu Żużlowego.