Analiza Zdzisław Ambroziak (14-07-02)
Bardzo chciałbym wreszcie dowiedzieć się, czy prawdziwe oblicze naszej reprezentacji jest takie jak w pierwszym meczu z Brazylią, czy takie jak w ostatnich dwóch setach nazajutrz z tym samym przeciwnikiem - pisze Zdzisław Ambroziak.
Trudno być jednocześnie rybą i ichtiologiem - doświadczam tego boleśnie zawsze, kiedy biorę się za jakiejkolwiek oceny polskiej reprezentacji. Czas jednak najwyższy, bo właśnie dobrnęliśmy do półmetka rozgrywek grupowych tegorocznej ligi światowej i pora na próbę bilansu zysków i strat. Będzie ona równie chaotyczna jak sytuacja w naszej siatkówce.
Media i pieniądze
Gdyby mój szef Adam Michnik spotkał się w naszej redakcji z reprezentacją Polski po to, żeby wytłumaczyć Zagumnemu, jak ma wystawiać, a Nowakowi, jak blokować, to wszyscy zainteresowani byliby, łagodnie mówiąc, odrobinę zakłopotani. Tymczasem dokładnie w ten sposób zachował się trener Waldemar Wspaniały, wzywając do siebie na drugiej półkuli przed meczem z Argentyną przedstawicieli polskich mediów, żeby uzgodnić stanowiska i wyjaśnić nieporozumienia.
Celowo sprowadzam rzecz do kabaretowego absurdu i rozpoczynam tę pobieżną analizę od końca, czyli elementu pozornie marginalnego. Jednak już od ubiegłego roku można odnieść wrażenie, że główną przeszkodą w rozwoju i pomyślności polskich siatkarzy są dziennikarze i komentatorzy telewizyjni. Prezes Janusz Biesiada nie chce rozmawiać z dziennikarzami, których nie lubi. Trener kadry grzmi, że "ktoś w telewizorze opowiada tendencyjne głupoty" i zastanawia się po co? Tymczasem mowa była o ostrej kłótni w szatni polskich siatkarzy po porażce z Portugalią, co jest rzeczą normalną. Na tym m.in. polega zawód dziennikarza, by o tym informować. Wspaniały wzywa też patetycznie, by "nie zarzynać naszej siatkówki" i zapewnia, że jego ekipa nie zawiedzie, jeśli nikt nie będzie kładł jej kłód pod nogi. Mam nadzieję, że trener wie, co mówi, i rozumie, iż taka deklaracja zakłada złą wolę ze strony mediów, co jest nie tylko absurdalne, a przede wszystkim całkowicie nieuprawnione.
Ponieważ wykonuję swój zawód znacznie dłużej, niż Biesiada jest prezesem, a Wspaniały trenerem - wzywam do opamiętania. Niech siatkarze i trenerzy skoncentrują się na treningach i meczach, technice i taktyce, niech robią swoje jak najlepiej, bez pouczania innych, jaka krytyka jest uczciwa, a jaka nie. Przecież, do wszystkich diabłów, reprezentacja Polski nie zacznie grać lepiej, a Polski Związek Piłki Siatkowej nie odzyska płynności finansowej tylko dlatego, że wszyscy dziennikarze naraz zaczną gwałtownie klaskać. By to zrozumieć, nie potrzeba ani dobrej, ani złej woli. Wystarczy trzeźwa ocena sytuacji. Tym bardziej że, pamiętając uwerturę i okoliczności naszego uczestnictwa w tegorocznej edycji Ligi Światowej, sprawy wcale nie układają się tak fatalnie, jak można by przewidywać.
Trzeba bowiem przyznać sprawiedliwie, że start do tegorocznego sezonu był bardzo trudny. Do ostatniej chwili nie było pewności, czy wielki boss Ruben Acosta zmieści naszą reprezentację w lidze i w mistrzostwach świata. Okazało się, że tak, choć koniecznie trzeba tu podkreślić wysiłek TVP, by szczęśliwie sfinalizować całe przedsięwzięcie.
Nie wiadomo było także, jak zachowa się dotychczasowy sponsor strategiczny, choć tylko wyjątkowi marzyciele mogli mieć złudzenia, że Polkomtel w dalszym ciągu będzie płacił na reprezentację. Ostateczna rezygnacja Plus GSM ze wspierania kadry, jakkolwiek zrozumiała, postawiła ją w wyjątkowo trudnej sytuacji i powtarzanie w kółko, że głównym odpowiedzialnym za ten finansowy pasztet jest sam prezes PZPS, niewiele tu zmieni. Wszyscy, nawet antagoniści z niżej podpisanym, muszą przyjąć do wiadomości, że szefem naszej siatkówki jest wciąż Janusz Biesiada. Dąsanie się z tego powodu jest równie jałowe i bezsensowne, jak dzielenie dziennikarzy na lepszych i gorszych przez trenera kadry i jego zawodników. Przecież nikt z wymienionych nie odniesie korzyści, jeżeli reprezentacja będzie przegrywała, a atmosfera wokół niej będzie fatalna.
Stan posiadania
Podany na początku marca szeroki skład do Ligi Światowej budził pewne wątpliwości, ale i nadzieje. Piotr Lipiński i Łukasz Żygadło na wystawie, Michał Bąkiewicz i Paweł Siezieniewski jako przyjmujący, Damian Dacewicz, Arkadiusz Gołaś i Łukasz Kadziewicz na środku bloku - to moi prywatni faworyci, których potencjał z rozmaitych powodów nie został jeszcze w pełni ujawniony i wykorzystany. Znanych nazwisk o ugruntowanej renomie nie ma co powtarzać. Troszkę zdziwienia wywołała nominacja bliżej nieznanego, choć bardzo doświadczonego Rafała Kwasowskiego na kluczową w drużynie pozycję libero, ale przecież to selekcjoner jest odpowiedzialny za skład i wyniki.
Okazało się jednak, że w tegorocznej lidze większość wymienionych graczy w ogóle nie znalazła się w ostatecznym składzie albo statystuje. Powody są rozmaite, przede wszystkim kontuzje, ale nie tylko. Nie wchodząc w szczegóły, realia są takie, że:
Piotr Lipiński, który ma wszelkie dane, żeby być pierwszym wystawiającym reprezentacji, nie zajmuje kluczowej pozycji nawet w drużynie klubowej, gdzie miejsce blokuje mu importowany ze Słowacji Karian Kardos. Pamiętajmy przy tym, że zarówno ekipę mistrza Polski z Kędzierzyna-Koźla, jak i drużynę narodową prowadzi Waldemar Wspaniały, co w aktualnej sytuacji finansowej PZPS nie może być żadnym zarzutem. Chodzi mi tylko o to, żeby z naciskiem podkreślić, że interesy trenera klubowego i trenera kadry bywają mocno rozbieżne, trudno je pogodzić.
Arkadiusz Gołaś i Łukasz Kadziewicz, dwaj niezwykle utalentowani środkowi bloku młodego pokolenia, mogą tegoroczny sezon w dużym stopniu spisać na straty. Gołaś praktycznie nie gra ani w klubie, bo w Częstochowie trenerzy preferowali Marcina Nowaka i Damiana Dacewicza, ani w kadrze, gdzie z kolei partnerem Nowaka jest świetnie zresztą spisujący się Robert Szczerbaniuk. Nie ma w tym absolutnie niczyjej winy, na boisku jest miejsce tylko dla dwóch środkowych. Niemniej jednak każdego obserwatora musi ogarniać bezsilny żal, że wielkie talenty nie rozwijają się tak, jak byśmy pragnęli, przeciwnie, ten potencjał przecieka nam przez palce. Dotyczy to, choć z innych względów, świetnie zapowiadającego się Michała Bąkiewicza, który ma pecha nie tylko do kontuzji, ale i do prezesa własnego klubu.
Jako libero wreszcie - nie tylko zniknął z pola widzenia nominowany na tę pozycję Rafał Kwasowski, ale w dwóch meczach z Francją bezpośrednio poprzedzających występy w Lidze Światowej wystąpił w tej roli Dawid Murek, rasowy przyjmujący, którego żywiołem jest atak. To wygląda trochę operetkowo, ale ma swoje usprawiedliwienie prawdziwą plagą kontuzji, jaka dotknęła naszych siatkarzy, do czego jeszcze wrócę.
Natomiast co do pozycji libero reprezentacji Polski - powtórzę tylko wyrażany wcześniej pogląd, że Rafał Musielak, gdyby zdecydował się na tę rolę - co wymaga nie tylko specyficznego treningu, ale przede wszystkim zmiany mentalności - może być na tej pozycji jednym z najlepszych speców na świecie. I tu znów powraca nieuchronny konflikt interesów trenera klubu i reprezentacji. Pozostaje bowiem otwarte pytanie, czy Azoty-Mostostal Kędzierzyn-Koźle będzie w stanie zrezygnować z siły ataku i skuteczności zagrywki Rafała w rozgrywkach mistrzowskich i w Pucharze Europy?
Świderski, Stancelewski, Bąkiewicz, Zygadło, Szczerbaniuk, Papke, Prus, Dacewicz, Gruszka - oto, niepełna zresztą, lista, borykających się chronicznie z poważnymi kontuzjami i kłopotami zdrowotnymi. Skala zjawiska jest taka, że poza współczuciem i najlepszymi życzeniami warto zastanowić się, czy nie zostały i nie są popełnione poważne błędy. Czy współpraca pomiędzy lekarzami i szkoleniowcami jest na odpowiednim poziomie? Wygląda na to, że nie.
I znów zastrzegam się - nie jest to w żadnej mierze personalny zarzut pod adresem Ireneusza Mazura, Ryszarda Boska, Waldemara Wspaniałego czy kogokolwiek innego. Jednak przecież Włosi, Brazylijczycy, Francuzi czy Rosjanie nie grają mniej, ale nie "sypią się" tak jak nasi gracze. Gdzieś musi być tego przyczyna.
Biorąc pod uwagę wszystko, co powyżej, dorobek siatkarzy z wyprawy do Portugalii i Ameryki Południowej należy ocenić jako przyzwoity. Oczywiście, porażka w pierwszym meczu była szokiem. Nie dlatego że Portugalczycy są wyjątkowymi słabeuszami, ale dlatego iż doznaliśmy jej na własne życzenie - zarówno z powodu błędów siatkarzy, jak i szkoleniowców. Swoją drogą to zaskakujące, że asystent Wspaniałego Stanisław Gościniak został włączony do ekipy nie jako II trener, tylko jako menedżer i wobec tego nie mógł zająć miejsca na ławce trenerskiej. Sądzę, że tak wytrawny strateg jak Staszek, nie raz i nie dwa przydałby się w gorących chwilach , co wszystkim wyszłoby na dobre.
Poza tym oglądaliśmy znane od lat atuty i słabości naszej drużyny. Marcin Nowak w meczach z Argentyną doprowadzał momentami wszystkich do rozpaczy nieporadnością i brakiem szybkości, by w pierwszym zwycięskim meczu z Brazylią udowodnić, jak bardzo potrafi być skuteczny. Paweł Papke był niezawodny w ataku tak długo, aż w końcu zmogły go chroniczne dolegliwości obciążanego ponad miarę barku. Sebastian Świderski, nie bacząc na bolące kolana, po raz kolejny udowodnił, że w swojej roli należy do światowej ekstraklasy i doprawdy niewiele brakuje, by w naszej ekipie spełniał rolę podobną do tej, jaką u Brazylijczyków odgrywa legendarny Giba. To samo dotyczy Dawida Murka. Robert Szczerbaniuk wyrasta na naszego najpewniejszego środkowego bloku, tyle tylko że nigdy nie wiadomo, czy trafi na dobry, czy gorszy dzień, podobnie zresztą jak Piotr Gruszka, który najlepiej grał wówczas, kiedy nie było dla niego alternatywy. Zagrywka taktyczna Pawła Zagumnego, czyli lob nie sprawiający żadnych kłopotów przyjmującym, przejdzie do historii siatkówki, ale ze środkowymi współpracuje chwilami perfekcyjnie, a i w bloku potrafi zaimponować instynktem. Słowem - mamy reprezentację, której wady i zalety znamy aż nadto dobrze.
Perspektywy
Nasi reprezentanci opuszczeni przez strategicznego sponsora na szczęście wcale nie zachowują się jak bezradne sieroty pod siatką. Przed wyjazdową turą ligi światowej oceniałem, ostrożniej niż Waldemar Wspaniały, który liczył na trzy zwycięstwa, że dwie wygrane pozostawiają realne szanse na awans do finału. Oczywiście wszyscy liczyliśmy na pokonanie Argentyny, co się nie udało wspólnym wysiłkiem sędziów, ale i naszej ekipy. Bilans 0:6 w setach przeciwko Argentyńczykom stawia nas w krytycznej sytuacji, bo w dalszym ciągu to z nimi, moim zdaniem, będziemy walczyli o wyprawę na brazylijskie finały (13-18 sierpnia). Z kolei porażka Argentyńczyków z Portugalią sprawia, że misterne te spekulacje mogą być pozbawione sensu i na dobrą sprawę wszystko się jeszcze może zdarzyć. W końcu niedawno, pamiętamy to aż nadto boleśnie, w Korei też najsłabsi w grupie mieli być gospodarze i piłkarze USA...
Tak czy inaczej kluczem do dalszych kalkulacji i nadziei są dwa zwycięstwa nad Argentyną już za tydzień, w Łodzi. Bez spełnienia tego warunku o awans będzie naprawdę trudno. Pamiętajmy bowiem, że w ubiegłym roku, w konfrontacji z Grecją, Wenezuelą i Rosją, więcej punktów zdobyliśmy na wyjazdach niż u siebie, i to pomimo najlepszych kibiców na świecie.
Co do mnie natomiast, bardzo bym pragnął, by pokonanie kogokolwiek ze światowej czołówki przez naszych reprezentantów nie było przez nikogo postrzegane jako cud i niesamowity wyczyn polskiej siatkarskiej husarii. Jeżeli zgadzamy się, że nie ma już w światowej siatkówce kelnerów, to nie traktujmy samych siebie w taki sposób. Innymi słowy - bardzo chciałbym wreszcie dowiedzieć się, czy prawdziwe oblicze naszej reprezentacji jest takie jak w pierwszym meczu z Brazylią czy takie jak w ostatnich dwóch setach nazajutrz z tym samym przeciwnikiem.
I jeszcze jedno.Waldemar Wspaniały ma całkowitą rację, podkreślając, że tegoroczna Liga Światowa jest tylko etapem przygotowań do najważniejszej imprezy, jaką są bez wątpienia mistrzostwa świata w Argentynie wczesną jesienią. Dostaliśmy się na tę imprezę, nie ma co ukrywać, kuchennymi drzwiami, ale to nie powód, by nie wykorzystać szansy, która pojawiła się znienacka jak na srebrnej tacy.
****
Moim zdaniem Z. Ambroziak w tej analizie naszej reprezentacji ma sporo racji.
Kiedy patrzymy na naszych zlotych juniorow takich jak Swiderski, Prus, Gruszka czy inni i na ich klopoty ze zdrowiem trudno sie nie zastanawiac czy nie popelniono jakiegos bledu w ich trenigach? Trudno sie rowniez nie zgodzic ze mamy reprezentcje ktorej "wady i zalety znamy aż nadto dobrze". Nigdy nie lubilam Ambroziaka jako komentatora meczy siatkówki ale jesgo felietony czytam z przyjemnoscią.