Tyle łez ile wylewa się z oczu polskich żużlowców kiedy podchodzą do kasy i porównują swoje apanaże z zarobkami zawodników zagranicznych wystarczyłoby na stworzenie jeziora Bodeńskiego. Samemu robiło mi się wiele razy żal chłopaków, że żużlowcy z innym paszportem niż polski wyciągali finanse niebagatelne, takie, że drżał klubowy budżet, a księgowa łapała się za głowę i od razu sięgała po relanium. Niestety, okazuje się, że życie jest bardziej brutalne i mniej uczuciowe niż skamlające młode polskie żużlowe talenty.
Najświeższe przykłady z żużlowej łączki przekonują, że speedway umie sobie wykopać dół i zebrać wokół siebie przeważnie ludzi lubiących chamskie zagrywki nie mające nic wspólnego z kulturalnym zachowaniem się. Wydaje mi się, że ludzie myślący, mający szerokie horyzonty i trochę pieniążków na koncie, dadzą sobie spokój z bawieniem się w żużel i użalaniem się nad biednymi polskimi żużlowcami, którzy za nic mają dane słowo. Wspaniale, że wiadomo to już na początku ich wielkiej przygody ze sportem, bo większy kac byłby wtedy, gdyby matactwa i żenujące zachowania wyszły na jaw pod koniec kariery. Generalnie, smutno się robi człowiekowi, kiedy przyjrzy się elementarnym zasadom obowiązującym w kontaktach międzyludzkich w speedwayu.
Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Utalentowany, rewelacyjnie jeżdżący młody człowiek, talent czystej wody chce się rozwijać. Dogaduje się z człowiekiem, który z żużla żyć nie musi, ale kocha ten sport, wspiera go, chociaż nie musi i zachowuje się jak gość. Jest szansa na ciekawy kontrakt w Anglii na interesujących warunkach. Młody zdolny człowiek prosi biznesmena, żeby użył swoich kontaktów i wynegocjował mu jak najlepsze warunki kontraktu. Biznesmen przy okazji wypoczynku w Australii umawia się z kilkutygodniowym wyprzedzeniem na spotkanie z prezydentem BSPA w Sydney. Przyjeżdża do hotelu, toczą się poważne rozmowy w spokojnym, rzeczowym tonie. Negocjują punkt po punkcie, znajdują wspólne spojrzenie, z szacunkiem podchodzą do siebie szukając optymalnych rozwiązań. Zawodnik jest na bieżąco informowany o tym jakie warunki zostały ustalone, po to, aby móc wnieść swoje poprawki. Pełna kultura. Rozmówcy osiągają consensus, wszystko gra, Anglik wysyła propozycję kontraktu z ustaleniami i nagle młody polski żużlowiec nie podejmuje tematu. Potrzebna jest jego akceptacja, żeby wysłać oficjalną wersję kontraktu do podpisania, ale telefon milczy. Jest włączony, ale milczy. Może mu się coś złego stało? – zamartwia się biznesmen. Nie, skądże, wypoczywa u dziewczyny. W porządku, ludzka rzecz, miłość potrzebna jest każdemu. Dajmy spokój, niech młodzi nacieszą się sobą. Ale w końcu kiedyś trzeba zacząć myśleć o sprawach zawodowych i zdecydować czy tak, czy nie. Kolejne telefony, próby spotkań kończą się fiaskiem. Biznesmen myśli – kurcze, o co chodzi, poświęcam swój czas, otwieram chłopakowi możliwości, a tu nic. Może musi odpocząć? Dobrze, niech ma jeszcze chwilę spokoju. Wyjątkowa wyrozumiałość kończy się tym, że chłopak podpisuje kontrakt w Szwecji, nie informuje o tym ruchu biznesmena, którego wcześniej przecież prosił o zajęcie się jego kontraktem w Anglii. Pełny niesmak. Biznesmen dowiaduje się o tym od osób postronnych. Tyle historii świeżej jak australijskie ostrygi serwowane nieopodal plaży Manly w Sydney...
Smutne, ale prawdziwe. Poniżające dla ludzi, którzy świecą swoim nazwiskiem przed poważnymi ludźmi z Anglii, którzy stworzyli świetne warunki dla przyszłej gwiazdy. Taktyka polskich gwiazdeczek sprowadza się do bardzo prymitywnego, podwórkowego chwytu. Poskamlam, jaki to ja jestem biedny, odrzucony, poudaję jak jest mi źle, jak mnie sponiewierało życie, a jak już się odbiję od dna, to zakpię sobie z ludzi. Super. Ale ten talenciak zakpił sobie tylko raz. Więcej tego nie zrobi, bo już nie przekona kulturalnych ludzi do współpracy. Zagrywki poniżej pasa mają to do siebie, że udają się tylko raz. Udało się raz, nie padło żadne przepraszam, bo skamlacze wystający pod kasą nie znają terminu przepraszam, kiedy już uzyskają to, co chcieli. Nie użalajmy się nad ludźmi, którzy wypłakują się w rękawy tylko po to, żeby odegrać żałosną farsę. Życzę jak najlepiej młodemu talentowi na drodze do świetlanej kariery. Żywię również nadzieję, że na swej zawodowej drodze będzie spotykał również ludzi bez ogłady, bez klasy, grubianinów i drobnych oszustów bez twarzy. Tylko wtedy będę spokojny, że ludzie z klasą nie padną ofiarą zagrywek żużlowców, którym wydaje się, że są półbogami tego świata, a są jedynie bohaterami dla ściemniaczy, którzy żałują, że nie umieją ściemniać w tak wyrachowany sposób jak oni
za przeglądem żużlowym